piątek, 28 czerwca 2013

"An Encounter"

Znów będzie literacko. Jakoś tak się teraz składa, co nie znaczy, że tak już będzie zawsze.

Pytanie brzmi: z czym kojarzy Wam się James Joyce? Jeśli już komuś w ogóle z czymkolwiek się kojarzy, to z pewnością pierwsza myśl brzmi "Ulisses". A jeśli ten ktoś oprócz tytułu wie na temat wspomnianego dzieła (niekwestionowanego arcydzieła nawet) cokolwiek więcej, to prawdopodobnie rozwija się dalej niezbyt przychylny ciąg skojarzeń. Bo co z tego, że arcydzieło, wielki przełom literatury światowej, prekursor strumienia świadomości, kiedy właściwie nie sposób tego przeczytać? Zdarzyło mi się nawet w życiu założyć "kto pierwszy przeczyta". Było to tak dawno temu, że nie pamiętam już ani o co szedł zakład, ani nawet kiedy miał upłynąć jego termin - cud, że w ogóle pamiętam jeszcze sam fakt. I mimo kilku podejść póki co nie udało mi się przebrnąć, choć walory tej prozy nie umykają mojej percepcji ;)
Ale właściwie niezupełnie o tym miało być. Miało być raczej o tym, że Joyce to nie tylko przesławny "Ulisses". Aktualnie, w ramach rozwijania i szlifowania językowych umiejętności, czytam "Dublińczyków". A właściwie "Dubliners", skoro mówimy o szlifowaniu. Idzie mi to nieco opornie, choć z każdym akapitem coraz lepiej, jako że językowe smaczki z początku XX wieku niekoniecznie są powszechnie używane przez współczesnych Anglików. A jednak, pomimo częstego zerkania do słownika, które nieco rozprasza i wybija z rytmu, czyta się to nad wyraz dobrze. Opowiadania mają wręcz niesamowity klimat, świetnie oddają nastrój świata z przełomu wieków. Czytając niemalże czuję jakbym spacerowała po ulicach Dublina i to wcale nie tego dzisiejszego. Joyce opisał tamten świat nie tylko prosto, ale także obrazowo i pięknie - połączenie niełatwe do osiągnięcia, świadczące, że jego talent z pewnością nie był wymysłem literackich krytyków.


Sięgałam po te opowiadania z pewną obawą i rezerwą. Zostałam pozytywnie zaskoczona. Tak bardzo, że zapragnęłam podzielić się tym z każdym, kto zechce poświęcić chwilę i to przeczytać. Nie spodziewałam się, że szlifowanie języka może być tak przyjemne.
Niewiernych Tomaszów, których moja opinia nie przekonuje, zapraszam tu: http://www.gutenberg.org/files/2814/2814-h/2814-h.htm.
Możecie tam zresztą znaleźć o wiele więcej, niż tylko znane i mniej znane dzieła Joyce'a.
Przyjemnej lektury!

Podróż do...

Zastanawialiście się kiedyś gdzie chcielibyście zamieszkać? Pomyślcie. Ze wszystkich miejsc, o których czytaliście, które widzieliście w filmach i serialach, a nawet o których tylko Wam się śniło. No gdzie? W moim przypadku to będzie bardzo dynamiczna lista. Zmienia się pod wpływem impulsów, zachwytów, najświeższych fascynacji.
Dziś na pierwszym miejscu musi się znaleźć Stars Hollow, jako że właśnie (z wielkim żalem) pożegnałam się z ostatnią serią Gilmore Girls (po polsku Kochane kłopoty, jak zwykle trafnie przetłumaczone). Miejsce, w którym wszyscy się znają, lubią i troszczą się o innych. Nawet jeśli plotkują, to jakoś nie wzbudza negatywnych uczuć. Doskonale potrafię sobie wyobrazić siebie przy stoliku u Luke'a, z ogromnym kubkiem kawy w ręku. Patrzę przez okno i widzę miasto (miasteczko właściwie, town), za którym z pewnością trzeba zatęsknić, kiedy się je opuszcza. Tak, być może jedynie pod wpływem chwili, ale Stars Hollow trafia na pierwsze miejsce mojej listy.
Co jeszcze? Zielone Wzgórze! W ogóle Wyspa Księcia Edwarda taka, jaką opisała ją Lucy Maud Montgomery. Spokojne miejsce, piekne, pełne zieleni. I znów - wszyscy się znają, szanują, wspierają. Oczywiście była też Małgorzata Linde, ale nawet Stars Hollow miało swojego Taylora, czyż nie? Co ciekawe, w każdym przypadku Ci uciążliwi okazywali się w gruncie rzeczy wcale nie tacy źli. Ale mniejsza o to. Oczywiście nie ma mowy o mieszkaniu na Wyspie Księcia Edwarda bez Ani i Diany. I Gilberta oczywiście. To nie miałoby sensu, nie sądzicie?
I na koniec, last but not least, miasteczko Pleasantville. Jak myślicie, ile czasu zajęłoby Wam nabranie barw? ;) Te stroje, ta muzyka - jest przynajmniej kilka powodów, dla których chciałabym tam być.
Cóż, wygląda na to, że mam skłonność do sielskich krajobrazów i przelukrowanych opowieści. Przynajmniej w tej kwestii. Ale, z drugiej strony, chyba nie oczekujcie ode mnie, że chciałabym się znaleźć w którejkolwiek powieści Stephena Kinga, pomimo całego uwielbienia, jakim je darzę?!
A Wy? Macie jakieś typy?

czwartek, 27 czerwca 2013

Moje myśli

Myśli na peryferiach czyli moje, własne. Małej, ale nie małe. O wszystkim i o niczym. Prawdziwe i fikcyjne. Spokojne, rozczochrane, nieuczesane. Rozwścieczone też. Od dawna chciałam, ale się bałam. A dziś nadeszła pora skoczyć na głęboką wodę, tak mi się przynajmniej uroiło.
Dlaczego na peryferiach? Pomysł urodził się, kiedy jeszcze mieszkałam właśnie tam, w miejscu na mapie, gdzie kończy się papier, a diabeł mówi dobranoc. Ale peryferia można znaleźć wszędzie, nawet w wielkim mieście, w środku brzęczącej aglomeracji. Każdy ma swoje. I ja też je mam.
Jeśli ktoś chce mi towarzyszyć w zwiedzaniu tych obrzeży świata, to zapraszam. Obiecuję być gościnną gospodynią. Na pewno nigdy nie zabraknie kawy i zielonej herbaty.