poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Cztery

Zaczynam odliczanie. Nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak bardzo potrzebuję urlopu, wytchnienia, oderwania się od codzienności. Im bliżej do upragnionego wolnego, tym mocniej czuję, że muszę... Koniecznie muszę oderwać się od codziennej rutyny i przemijających dni. Potrzebuję oderwać się psychicznie od pracy, która wcale nie jest taka zła, ale wykonywana niemalże bez przerwy staje się uciążliwa. Ciężko widzieć ją w jasnych barwach bez oderwania się od niej na zdrowy dystans. Zarówno czasowy jak i przestrzenny. I dlatego właśnie pozwalam sobie na celebrowanie tego odliczania. Już za kilka dni dane mi będzie uwolnić się od codzienności, wyzwań które przynosi i zmęczenia nimi. Zamierzam ten czas wykorzystać najlepiej i wrócić do pracy pełna werwy i zapału. A póki co odliczam. 4!

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Weekend

Za mną fantastyczny weekend, który naprawdę podładował akumulatory. Znacie to uczucie, kiedy nigdzie się nie spieszycie, spędzacie przyjemne chwile i całkowicie tracicie poczucie czasu? Ja przez ostatnie dwa dni przeżywałam właśnie coś takiego. Nie było napiętego grafiku, który zmuszałby do zerkania na zegarek. W sobotę, przez znaczną część dnia nie miałam pojęcia, która właściwie jest godzina. Mogłam się co najwyżej domyślać, patrząc na to, jak słońce chyli się ku zachodowi, a potem zapada zmierzch. Błogi czas w fantastycznym towarzystwie, pełen relaks, żadnych kłopotów. Do tego szklaneczka cydru z lodem, mmmmm...
Nic tak nie daje energii na ciężki tydzień, jak weekend spędzony bez setek zobowiązań i terminów. Teraz mogę ruszyć do boju, realizować swoje plany z uśmiechem na ustach. Jeśli dawno nie mieliście okazji takiego spędzić, to polecam z całego serca. Sami przekonacie się jak to jest :)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Quest

Siedzę i czekam aż kawa zacznie działać. Właściwie powinnam wstać i "zmusić" kawę do działania, a przede wszystkim siebie do działania, bo podłogi same się nie umyją. Tyle tylko, że w tym upale przychodzi mi to z najwyższym trudem, zakrawa na niemal heroiczny wysiłek. Od razu zastrzegam, że nie narzekam! Kocham lato i nie przeszkadzają mi upały, nie jestem tylko fanem pucowania posadzek. Ale lada moment zbiorę się w sobie i ruszę do akcji, wszak pozytywne nastawienie działa cuda. Zrobię to choćby dla tego uczucia satysfakcji, które dopadnie mnie po fakcie - "Nie! Nie dałam się pokonać wewnętrznemu lenistwu!" No i po to, żeby po powrocie z pracy nie wnerwiała mnie zachlastana i klejąca podłoga w kuchni (bleee).
Ostatnio sporo się naczytałam o pozytywnym nastawieniu, proaktywności i podejściu "od wewnątrz" (czyli to co mnie spotyka, to nie jest wynik jakichś zewnętrznych bodźców, ale moich decyzji i działań). Skuteczne nawet w przypadku drobiazgów i zamierzam sama sobie to udowodnić ;) Poza tym przeczytałam "Projekt szczęście" i wyciągnęłam zeń wniosek, że nie będę sama sobie szkodzić marudzeniem i złym nastawieniem.
Toteż ze śpiewem na ustach ruszam do boju. Zadanie na dzisiejsze przedpołudnie - ogarnąć ten bajzel!

środa, 5 sierpnia 2015

Jak ognia...

No tak... Postanawiam już nie postanawiać, że będę więcej i częściej pisać, bo jak widać skutek jest odwrotny. Minęło kilka miesięcy, działo się wiele, a nawet bardzo wiele. Ale działo się dobrze, tylko dobrze i bardzo dobrze, więc nie zamierzam narzekać.
Zobaczyłam mały kawałek pięknego świata i teraz muszę sobie w kółko powtarzać, że jesienią i zimą od portu strasznie wieje, a miasto jest z pewnością szare i ponure. W innym razie byłabym już na zabój i na śmierć zakochana, nie byłabym w stanie skupić się na niczym innym, niż tylko na obmyślaniu planu jak wyrwać się, urwać się, zwiać. A może nawet przeprowadzić. No ale skupiam się na pielegnowaniu w sobie przekazywanego z pokolenia na pokolenie przekonania, że "od wody ciągnie", a uspokajający widok statków i barek sunących po kanale tego nie rekompensuje.
Zawodowo bardzo dobrze, dziękuję, też mnie wciągnął wir, ale ponieważ przyniósł bardzo pozytywne efekty, to narzekać nie zamierzam. Planuję sobie powoli kolejne działania, staram się nie gnuśnieć i tylko tych mocnych postanowień unikam jak ognia :)

środa, 25 marca 2015

Perspektywa

Ostatnio splot bieżących okoliczności dał mi nieco do myślenia. Udało mi się dzięki temu dojść do wniosków, które dla Was są pewnie oczywiste i zupełnie zwyczajne. Otóż w swej naiwności żyłam w przekonaniu (jakoś tak bezrefleksyjnie zupełnie), że ze stanowiskiem czy pozycją związany jest autorytet. Wydawało mi się, że jeśli ktoś został postawiony na jakiejś pozycji przez innych to z całą pewnością na to zasłużył, jest odpowiednią osobą na właściwym miejscu. I jakoś tak ślepo wierzyłam, że taka osoba ma odpowiednią wiedzę, kwalifikacje, że można się sporo od niej nauczyć, nawet jeśli doświadczenie ma w gruncie rzeczy niewielkie i sama jeszcze ciągle się uczy.
Nic bardziej mylnego. Zwłaszcza w naszym niedoskonałym korpo-świecie. To, że ktoś znalazł się w danej pozycji i na pewnym stanowisku może, ale wcale nie musi, oznaczać, że się do tego nadaje, ma wiedzę, umiejętności, doświadczenie. Nie będę się tu rozpisywać o "pleacach" i teoriach spiskowych, prawda jest jednak taka, że wieloma awansami, zmianami stanowisk, rządzi przypadek, konieczność, potrzeba. I osoba, która pnie się po szczeblach wcale nie musi się do tego nadawać, być do tego gotową. Prawdą jest również, że doświadczenie życiowe, którego nie sposób nabyć na szybko i na już, też jest istotne w wielu sytuacjach. I tego akurat nie przeskoczy się naprędce zrobionymi szkoleniami czy pogadankami.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chciałam tutaj wylewać żali ani sadzić gorzkich refleksji - to zupełnie nie tak. Po prostu ta niby prosta i oczywista prawda uderzyła mnie zupełnie tak, jakby ktoś do tej pory ją skrzętnie przede mną ukrywał. I to jest takie dziwne, nieco zabawne uczucie. Być może jest to efekt jakiejś mojej naiwności, a może mojego przekonania, że kiedy coś się robi należy dołożyć wszelkich starań, być najlepszym, a za rzeczy, o których nie ma się pojęcia w ogóle nie należy się brać.
Właściwie z dwóch powodów chciałam o tym napisać - po pierwsze dlatego, że to nagłe olśnienie było dość zabawnym i odświeżającym doznaniem. Po drugie - bo pomyślałam, że być może jest jeszcze gdzieś jakiś inny idealista mojego pokroju, który dozna podobnego olśnienia po przeczytaniu tych kilku zdań. A uważam, że taka świadomość jest bardzo potrzebna - żeby nie brnąć ślepo w zaułek za autorytetem, który zupełnie nim nie jest i żeby nie przejmować od innych błędnych zachowań i postaw - bo przecież skoro stoją wyżej to na pewno wiedzą co robią. Otóż nie zawsze, bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi! Odświeża i znacznie zmienia perspektywę, nieprawdaż? :)

środa, 11 marca 2015

Mocne postanowienie

Matko! Wpadłam w wir życia i mnie przemieliło. Nie wiem gdzie ten czas ucieka i na czym mi schodzi, ale za oknem powoli wiosna, pierwszy kwartał mija, a ja w jakimś dziwnym amoku ledwo to zauważam. No ok, wiosna bardziej pasuje do wczorajszego niż dzisiejszego dnia, ale pora się chyba przyzwyczaić, że zanim ja coś zauważę, zakomunikuję, to zdąży przeminąć ;)
A tak serio to trochę jednak zdążyłam w tym roku, jak się nad tym zastanowić. Po pierwsze czytam, a to życiowa podstawa. Po drugie udało mi się odwiedzić już Śląski Ogród Zoologiczny i dojść do wniosku, że choć widywałam lepsze, to i ten  najbliższy nie jest jednak taki najgorszy. Przydaje się tylko mapka, żeby wiedzieć gdzie iść. No i jeszcze muszę tam pójść ponownie, kiedy obudzą się misie. Poza tym robię plany strategiczne na najbliższy rok, staram się myśleć o tym, że moje życie w moich rękach i takie tam. Trzymajcie więc kciuki.
A ja robię mocne postanowienie poprawy i zamierzam pojawiać się tu częściej. Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej niz z innymi moimi mocnymi postanowieniami :)

piątek, 6 lutego 2015

Dzieło życia

Stephen King w "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika" radzi bezlitośnie eliminować przysłówki (zwłaszcza w atrybucji dialogu), jak ognia unikać strony biernej, no i mnóstwo pisać i czytać.
Zwłaszcza to ostatnie świetnie mi idzie, więc kto wie - może jeszcze napiszę dzieło swojego życia ;)

czwartek, 5 lutego 2015

Luty

Ależ ten rok zasuwa! Też to czujecie? Nie wiem gdzie i kiedy podział się styczeń, jakim sposobem przetoczył się w tempie śnieżnej lawiny i zniknął. Po prostu trudno uwierzyć, że już jeden miesiąc nowego roku za nami.
A ja czuję, że to będzie dobry rok. Mam co do niego jak najlepsze przeczucia. Zresztą szkoda czasu na złe dni, złe miesiące i lata, prawda? Pewnie nie tylko ja zauważyłam, że z każdym kolejnym rokiem dni i miesiące mijają jakby szybciej. Kiedy słyszałam podobne słowa od moich rodziców, wydawało mi się to niedorzeczne. Ale teraz już doskonale wiem co mieli na myśli.
Zaczął się więc luty (a właściwie całkiem pokaźny kawałek lutego już za nami). W tym roku luty to miesiąc zimowy, taki ze śniegiem i mrozem. Nie pamiętam już kiedy ostatnio tak było. I tym też zamierzam się cieszyć. Może jakieś sanki w weekend? Mam już wyrzuty sumienia, łyżwy w szafie czekają na moją wolną chwilę, a ja nie mogę jej wykroić... Nic to - w lutym musi się udać! :)

piątek, 9 stycznia 2015

(Prze)trawienie

Siedzę i próbuję strawić. Tak chyba czuje się wąż boa po wyjątkowo obfitym posiłku. No dobra, może niezupełnie tak, bo to moje trawienie nie ma zbyt wiele wspólnego z pełnym żołądkiem. Ale trawię.
To, że jestem ogromną fanką reportaży nie jest chyba tajemnicą dla nikogo, kto choć trochę mnie zna. Moi idole, Ci najulubieńsi, najbardziej podziwiani, Ci po których książki sięgam najchętnie i gotowa jestem kupować je w ciemno to Wojtek Tochman i Mariusz Szczygieł. Tochman jest pierwszy nie przez przypadek, ale Szczygieł ma sporo dodatkowych punktów za swoją miłość do wszystkiego co czeskie. Nigdy za to nie przepadałam za reportażami Jacka Hugo Badera. Hmm... No nie, nie przepadałam to za dużo powiedziane. Chyba raczej nie trafiała do mnie wschodnia tematyka tychże, a może po prostu zbyt szybko odłożyłam je na półkę. Nie wiem, w każdym razie w moim osobistym rankingu jego twórczość nie plasowała się w jakiejś szczególnej czołówce. Do czasu.
Na urodziny od Męża, który jak widać tylko udaje, że brak mu doskonałych pomysłów na prezent (bo przecież bez pudła zauważył jakie magnetyczne oddziaływanie miała na mnie ta książka, a dodać należy, że bardzo rzadko bywamy razem w sklepach), dostałam "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" Jacka Hugo Badera właśnie. Oczywiście już przeczytałam (dobre książki mają to do siebie, że z jednej strony już chce się je przeczytać, a z drugiej nie chce się, żeby się kiedykolwiek skończyły. No i oczywiście kończą się zdecydownie zbyt szybko.). I teraz trawię. Zachwyciła mnie, wciągnęła, nie pozwalała się odłożyć. Nie dało się czytać tej historii beznamiętnie, bez angażowania się, przeżywania. Nie sposób ze spokojem czytać treści nagrań rozmów, tych decydujących, z pamiętnej i tragicznej wyprawy. Ta książka to majstersztyk. Działa na emocje, sprawia, że czujesz się jakbyś tam był. Z trudem przebrnęłam przez rozdziały, będące fragmentami z internetowych forów (zwykle nie czytam komentarzy na forach, bo poraża mnie poziom głupoty, zawiści, jadu i poważnych braków w ortografii u naszych rodaków) - każdy tam był ekspertem, każdy był pierwszy żeby oceniać, szkalować, ale i wybielać. A jednak z trudem powstrzymuję się, żeby nie zacząć czytać tej książki raz jeszcze, od początku. Kiedyś na pewno to zrobię. Usiądę przy herbacie, z ołówkiem w ręku i oprócz zanużania się w tej historii na nowo, znajdę raz jeszcze te wszystkie fragmenty, które mnie zachwyciły, zatrzymały, zastanowiły, wstrząsnęły mną i zaznaczę je sobie, żeby móc do nich wracać. Często. Bo wiem, że to jest książka, do której będę wracać. Na pewno. Trudno o bardziej trafiony prezent!
I ciągle trawię. Trudno mi się zabrać za kolejną książkę (a kolejka smakowitych lektur czeka), bo mam wrażenie, że wtedy na dobre opuszczę świat gór wysokich. Na szczęście będę miała mały fragment tego świata, wraz z ogromną częścią jego historii, zamknięty między dwoma okładkami na swojej własnej domowej półce, wśród ulubionych i wyróżnionych.
A panu Jackowi chciałabym się ukłonić i powiedzieć, że to naprawdę świetna robota (tak wiem, żaden ze mnie autorytet, ale nie sądzę, żeby przez to moja pochwała była mniej cenna). Warto było czytać dla każdego zdania. A także dla takich smaczków jak znamienny odwrót helikopterem części wyprawy po ciała. Analogia (choć sytuacja przecież zgoła inna) jakoś sama się nasunęła i nie wątpię, że to zasługa talentu autora.
Na koniec jedno zdanie. Jedno z tych, które szczególnie dają do myślenia, każą się zatrzymać, zawahać przed zbyt pośpieszną oceną kogokolwiek. Wypowiedź kończąca wywiad z Adamem Bieleckim, który po tamtej tragedii został przez wielu ludzi (tych ze środowiska, ale też tych, którzy nie mają nawet najmniejszego pojęcia o górach wysokich) zmieszany z błotem, osądzony od czci i wiary:

"Strasznie boli mnie świadomość, że gdybym nie przeżył tej wyprawy, byłbym bohaterem".

P. S. Mam nadzieję, że ta przydługa notka Was nie uśpi, a mnie pozwoli się pozbyć książkowego "kaca" i zacząć czytać dalej. A poza tym chciałam dodać, że być może jestem nie do końca normalna, ale czytanie o górach, nawet w takich strasznych okolicznościach, sprawiło, że zaczęło mnie przemożnie ciągnąć na wyżyny.

Najważniejsi

Wiecie jak to jest, kiedy Facebook nie przypomina wszem i wobec o waszych urodzinach? Dobrze jest. Uświadomiłam sobie, że to niesamowicie pozytywne uczucie kiedy wiesz, że pamięta o Tobie tylko rodzina i kilka tych naprawdę najbliższych osób. Bo kiedy zamiast nieprzebranego morza życzeń, zalewającego Cię przez cały dzień, dostajesz tylko kilka wiadomości, możesz być pewien, że to jest te kilka osób, na które możesz liczyć w absolutnie każdej sytuacji. To te osoby, do których można się zwrócić z każdą, dosłownie każdą, sprawą i liczyć, że pomogą Ci bez minuty wahania. Co więcej to są dokładnie te osoby, do których nie obawiasz się zwrócić z każdą troską i kłopotem, przed którymi nie wstydzisz się odsłonić tego, co Cię w życiu spotyka lub tego, co sam sobie w tym swoim życiu namieszałeś. I nie, nie umniejszam przyjemności dostawania dziesiątek i setek sympatycznych wiadomości. I nie mówię, że Ci ludzie są nieszczerzy, że nie można na nich polegać - absolutnie nie to miałam na myśli. Po prostu w życiu zawsze trzeba dzielić ludzi na bliskich i najbliższych. I zawsze należy sobie zdawać sprawę którzy są którzy, żeby wiedzieć gdzie szukać pomocy w najtrudniejszych sytuacjach, w tych bez wyjścia, rozpaczliwych, ale też w tych, które tylko pozornie wydają się końcem świata. A takie urodziny bez Facebooka są świetnym momentem, żeby przypomnieć sobie kto jest kto.
Nie mam żalu do nikogo, kto nie pamiętał, świetnie to rozumiem i wiem, że jest jeszcze mnóstwo osób, które bardzo dobrze mi życzą. Zdaję sobie sprawę, że nie sposób w pędzie codziennych zdarzeń pamiętać o wszystkim i sama nierzadko to przeżywam. Wiem, że mam znacznie więcej dobrych znajomych niż te kilka osób, które napisały.
A tym najbliższym po prostu dziękuję, że są i (tak wiem, zabrzmi górnolotnie i tandetnie, ale mniejsza z tym) mam nadzieję, że nigdy Was nie zawiodę :)