piątek, 9 stycznia 2015

(Prze)trawienie

Siedzę i próbuję strawić. Tak chyba czuje się wąż boa po wyjątkowo obfitym posiłku. No dobra, może niezupełnie tak, bo to moje trawienie nie ma zbyt wiele wspólnego z pełnym żołądkiem. Ale trawię.
To, że jestem ogromną fanką reportaży nie jest chyba tajemnicą dla nikogo, kto choć trochę mnie zna. Moi idole, Ci najulubieńsi, najbardziej podziwiani, Ci po których książki sięgam najchętnie i gotowa jestem kupować je w ciemno to Wojtek Tochman i Mariusz Szczygieł. Tochman jest pierwszy nie przez przypadek, ale Szczygieł ma sporo dodatkowych punktów za swoją miłość do wszystkiego co czeskie. Nigdy za to nie przepadałam za reportażami Jacka Hugo Badera. Hmm... No nie, nie przepadałam to za dużo powiedziane. Chyba raczej nie trafiała do mnie wschodnia tematyka tychże, a może po prostu zbyt szybko odłożyłam je na półkę. Nie wiem, w każdym razie w moim osobistym rankingu jego twórczość nie plasowała się w jakiejś szczególnej czołówce. Do czasu.
Na urodziny od Męża, który jak widać tylko udaje, że brak mu doskonałych pomysłów na prezent (bo przecież bez pudła zauważył jakie magnetyczne oddziaływanie miała na mnie ta książka, a dodać należy, że bardzo rzadko bywamy razem w sklepach), dostałam "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" Jacka Hugo Badera właśnie. Oczywiście już przeczytałam (dobre książki mają to do siebie, że z jednej strony już chce się je przeczytać, a z drugiej nie chce się, żeby się kiedykolwiek skończyły. No i oczywiście kończą się zdecydownie zbyt szybko.). I teraz trawię. Zachwyciła mnie, wciągnęła, nie pozwalała się odłożyć. Nie dało się czytać tej historii beznamiętnie, bez angażowania się, przeżywania. Nie sposób ze spokojem czytać treści nagrań rozmów, tych decydujących, z pamiętnej i tragicznej wyprawy. Ta książka to majstersztyk. Działa na emocje, sprawia, że czujesz się jakbyś tam był. Z trudem przebrnęłam przez rozdziały, będące fragmentami z internetowych forów (zwykle nie czytam komentarzy na forach, bo poraża mnie poziom głupoty, zawiści, jadu i poważnych braków w ortografii u naszych rodaków) - każdy tam był ekspertem, każdy był pierwszy żeby oceniać, szkalować, ale i wybielać. A jednak z trudem powstrzymuję się, żeby nie zacząć czytać tej książki raz jeszcze, od początku. Kiedyś na pewno to zrobię. Usiądę przy herbacie, z ołówkiem w ręku i oprócz zanużania się w tej historii na nowo, znajdę raz jeszcze te wszystkie fragmenty, które mnie zachwyciły, zatrzymały, zastanowiły, wstrząsnęły mną i zaznaczę je sobie, żeby móc do nich wracać. Często. Bo wiem, że to jest książka, do której będę wracać. Na pewno. Trudno o bardziej trafiony prezent!
I ciągle trawię. Trudno mi się zabrać za kolejną książkę (a kolejka smakowitych lektur czeka), bo mam wrażenie, że wtedy na dobre opuszczę świat gór wysokich. Na szczęście będę miała mały fragment tego świata, wraz z ogromną częścią jego historii, zamknięty między dwoma okładkami na swojej własnej domowej półce, wśród ulubionych i wyróżnionych.
A panu Jackowi chciałabym się ukłonić i powiedzieć, że to naprawdę świetna robota (tak wiem, żaden ze mnie autorytet, ale nie sądzę, żeby przez to moja pochwała była mniej cenna). Warto było czytać dla każdego zdania. A także dla takich smaczków jak znamienny odwrót helikopterem części wyprawy po ciała. Analogia (choć sytuacja przecież zgoła inna) jakoś sama się nasunęła i nie wątpię, że to zasługa talentu autora.
Na koniec jedno zdanie. Jedno z tych, które szczególnie dają do myślenia, każą się zatrzymać, zawahać przed zbyt pośpieszną oceną kogokolwiek. Wypowiedź kończąca wywiad z Adamem Bieleckim, który po tamtej tragedii został przez wielu ludzi (tych ze środowiska, ale też tych, którzy nie mają nawet najmniejszego pojęcia o górach wysokich) zmieszany z błotem, osądzony od czci i wiary:

"Strasznie boli mnie świadomość, że gdybym nie przeżył tej wyprawy, byłbym bohaterem".

P. S. Mam nadzieję, że ta przydługa notka Was nie uśpi, a mnie pozwoli się pozbyć książkowego "kaca" i zacząć czytać dalej. A poza tym chciałam dodać, że być może jestem nie do końca normalna, ale czytanie o górach, nawet w takich strasznych okolicznościach, sprawiło, że zaczęło mnie przemożnie ciągnąć na wyżyny.

2 komentarze:

  1. Tochman i Mała - to istniało chyba od zawsze.:) I pamiętam, że "Wściekłego psa" pożyczałaś mi właśnie Ty. Tak, wiosna 2008. Tylko mi nie pisz, że nie masz "Wściekłego psa"! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie mam, jak mam?! Wszystkie mam, co do sztuki :) Pewnie ja pożyczałam, choć nie wiem jakim cudem tak szczegółowo pamiętasz, że to wiosna 2008 była :D

      Usuń