wtorek, 8 października 2013

Rozmyślania nad kubkiem melisy

Dzień długi i trudny. Ale dzięki temu utwierdziłam się w przekonaniu, że dużo mogę. Czasem już wydaje mi się, że nie podołam i nagle okazuje się, że wcale nie jest tak źle. Dosyć przyjemna świadomość, nie uważacie?
Próbuję dziś rozgryźć pewien temat. Dwadzieściakilka lat i ciągle zielono w głowie. Metryka mówi, że dorosłość, powaga, życiowe decyzje. A serce wrzeszczy, że ciągle młodość, radość życia, wciąż czas wszystko. Czy należy się zmuszać i wpasowywać w wymagania metryki? Tak, wiem, głupio to brzmi, trudno mi to ubrać w słowa. Ale chyba nie da się zmusić do podjęcia pewnych decyzji. Najpoważniejszym przykładem są dzieci - nie sposób chyba się na nie decydować bez zupełnej pewności, że to już?
A swoją drogą ciekawa sprawa - skąd wziął się aż taki poślizg w dojrzewaniu? Kiedyś dwudziestokilkulatki to byli już dorośli ludzie, z ustatkowanym trybem życia, zwykle dzieckiem albo nawet kilkorgiem. A dziś - wciąż mniej lub bardziej dzieciaki, które dopiero zaczynają (stopniowo) podejmować życiowe decyzje i układać sobie wszystko z rozsypanych elementów układanki. Czy to faktycznie zmiany kulturowe zaszły aż tak daleko? Skąd aż taka rozbieżność na przestrzeni zaledwie jednego pokolenia? A może to ze mną jest coś nie tak? Ale nie, niemożliwe, nie jestem przecież wyjątkiem, ani żadnym skrajnym przypadkiem. Chyba mieszczę się w szeroko pojętej normie i raczej nie będę próbować niczego zmieniać na siłę. Podejrzewam, że więcej byłoby z tego szkody niż pożytku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz