poniedziałek, 22 lipca 2013

Per aspera ad astra

I już, po wszystkim. Ciekawe jak czas szybko mija wtedy, kiedy niespecjalnie chce nam się go poganiać. Ale taka już kolej rzeczy, że im lepiej spędzony, tym bardziej krótki się zdaje.
Sezon górskich wycieczek, ze znacznym poślizgiem, ale jednak został rozpoczęty. Rozpoczął się pięknie, choć nie obyło się bez pokonywania własnych słabości i bólu. Jak wiadomo, kto późno rozpoczyna sezon, ten zakwasów i niedoborów kondycji nie uniknie. Tym niemniej daliśmy radę. Pogoda postanowiła potraktować nas łaskawie i po małym sobotnim straszeniu i podchodzeniu na Pilsko w chmurach (nie jest to takie przyjemne i romantyczne, jak może brzmieć) aura zaczęła się poprawiać. Dało się to zauważyć już po zdobyciu wspomnianego szczytu, kiedy spomiędzy chmur zaczęły się wyłaniać z wolna niedostępne wcześniej widoki, aż sama Babia Góra, jeszcze z wierzchołkiem schowanym w chmurze, łaskawie pozwoliła się podziwiać.
Schodzenie dość stromym szlakiem okazało się znacznie większym wyzwaniem dla mięśni, niż wcześniejsza mozolna wspinaczka dla serducha galopującego i powodującego zadyszkę. Skutki tego schodzenia odczuwam dziś, nawet bardziej dotkliwie niż wczoraj, ale któż by się przejmował drobiazgami. Po tym niespodziewanym przełomie pogodowym było już tylko lepiej. A wieczorem, na Rysiance, kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, widoki były już zapierające dech wiadomo gdzie. Mała Fatra i Tatry na dokładkę, o pięknej i pełnej panoramie Beskidów nie wspominając. Ciężko było oderwać wzrok, zapewniam.
Sympatyczni współlokatorzy z Sauronem na czele (tak, poważnie, Sauron może być sympatyczny, zwłaszcza kiedy spotka się go w górskim schronisku, ponad 1300 m n.p.m.) zapewnili interesujący i szybko upływający wieczór.
Niedziela powitała nas piękną pogodą, zapowiadającą wspaniały dzień. Oczywiście nie tak łatwo było przezwyciężyć pierwsze oznaki przemęczenia mięśni, załadować plecaki na plecy i ruszyć, ale co to dla nas. Co więcej okazało się, że mozlna wędrówka w górę i w dół nie oznaczała końca atrakcji tego weekendu. Przygodny autostopowicz uprzyjemniał czas opowieściami o niuansach lotów na paralotni, lądowań awaryjnych (jeśli już trzeba to podobno najlepiej i najbezpieczniej na drzewie, w jeziorze zdecydowanie najgorzej), informacjami o szkółce paralotniarskiej i niezłym miejscu na dobry obiad. A widok całego "stadka" kolorowych paralotni, a do tego kilku szybowców nad górą Żar był niesamowity w to piękne letnie popołudnie.
Weekend pełen przygód, aktywny i bardzo udany. Co prawda przez najbliższe kilka dni będziemy po nim dochodzić do siebie, kurować obolałe mięśnie i obtarte nogi, ale kto wie czy  już za kilka dni znów nas gdzieś nie poniesie;)

2 komentarze:

  1. Pełen przygód,aktywny i bardzo udany,a do tego jeszcze opisany pięknie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę Pyzy, niech się Pyza nie podlizuje;) Miłe to, ale lizusostwem zalatuje na kilometr. Mimo to dziękuję:D

      Usuń